sobota, 14 grudnia 2013

Day 17.

Niespodzianka już czekała. To wspaniałe miejsce, które wynaleźliśmy podczas drogi powrotnej z naszego spaceru biło pięknem. Pomarańczowe słońce chyliło się ku zachodowi, kryjąc się za taflą Nilu. Ostatnie promienie oświetlały niespokojne wody. Podszedłem do brzegu skarpy i spojrzałem w dół. Fale rozbijały się o skały, wokół otaczał nas las. Piękny, zielony las z barwną polaną wewnątrz. Usłyszałem stukot, ciche sapanie koni, i rytmiczne uderzanie kopyt o utwardzoną ziemię. W końcu pojawiliście się na horyzoncie. Byłaś cała roześmiana. Widziałem jaką przyjemność sprawia Ci towarzystwo Liam’a. Do mojego serca dotarło bolesne ukłucie. Po chwili do jego głębi wpłynęła zazdrość i zaczęła rozlewać się po całym ciele. Mimo, że Danielle i on bardzo się kochali, to nie dawało mi to pewności. Ja też będąc z Eleanor zakochałem się w Tobie. Cudownej dziewczynie, która zawładnęła moim sercem w jednej chwili. Podszedłem bliżej chcąc zachować spokój. Nie odzywając się do przyjaciela pomogłem ci wysiąść z ‘karocy’. Te iskierki w Twoich oczach, które tak kochałem dawały o sobie znać. Promieniowałaś radością, a ja nie chciałem Ci tego zabierać kłótnią z Liam’em. Chłopak widocznie to zauważył, bo odjechał. Nigdy nie pytałem, czy rozumiał, jak bardzo Cię kochałem.
-„Och Louis, ta przejażdżka była cudowna!” – rzuciłaś mi się w ramiona.
Cała złość odpłynęła. Zazdrość wyparowała. Egoizm opuścił mnie. Wszystko dzięki temu, że znalazłaś się w moich ramionach. Że choć przez chwilę mogłem ochronić Cię przed światem. Zaprowadziłem Cię na rozłożony koc. Odliczałem minuty i spoglądałem na niebo, chcąc wybrać odpowiedni moment.
-„Louis, coś się stało?” – usłyszałem Twój cichy szept.
Przyjemne ciepło rozlewało się po mojej ręce, czując Twój dotyk. Zamarłem. Nie chciałem, by to się kiedykolwiek kończyło. Przeniosłem swoje spojrzenie na Ciebie. Zamartwione tęczówki obserwowały każdy, najmniejszy ruch. Delikatnie wsunąłem swoje palce między Twoje. Nie mogłem czekać, nie chciałem. Niezauważalnie przysuwałem się bliżej Ciebie. Rozumiałaś. Przejechałaś nosem po moim policzku. Ten subtelny dotyk wzbudził we mnie falę pożądania. Marzyłem o Tobie każdego dnia, każdej nocy. Nie chciałem jednak tego przyspieszać. Stłamsiłem w sobie chęć do jakichkolwiek pochopnych działań. Czułem Twój ciepły oddech na policzku. Mimowolnie moje serce zaczęło przyspieszać. Odchyliłem się, próbując złapać Twoje spojrzenie.
-„Wszystko w porządku.”
Zauważyłem błysk w Twoim oku. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Nie umiem go nawet opisać. Nawet myśląc o Tobie odbiera mi mowę. Zamiast ukazać Ci wszystko, co przygotowałem na tamten dzień, siedziałem nieruchomo. Znalazłem w sobie odrobinę odwagi, gdy Twoja źrenica błysnęła jeszcze raz.
-„Kocham cię…” – wyszeptałem w Twoje usta.
Nieprzyjemny chłód przewiał moje serce i całe ciało. Widziałem, jak się oddalasz. Miałem ochotę płakać… Jak dziecko. Ale nie miałem już na nic siły.

~*~

Przepraaaaaaaaaszam, że tak długo nie było rozdziału. Nie miałam ich na laptopie, a na kompa weszłam pierwszy raz od 3msc :o Na szczęście zgrałam wszystko na pendrive, więc notki będą coraz częściej :)
Natt xX.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Day 16.

Blask słońca wyrwał mnie z krainy snu. Obudziłem się czując rozkosz tego pięknie zapowiadającego się dnia. Słuchałem dochodzącego szumu Nilu, zgiełku przepełnionych ulic, czując zapach jaśminu wkradający się przez lekko otwarte okno. Długie, kremowe firany falowały z każdym ruchem wiatru przypominając mi Ciebie. Taką delikatną, zwinną, piękną… Doskonale pamiętam ogarniające mnie lenistwo. Jednak świadomość, że cię zobaczę była dla mnie niesamowitym zastrzykiem energii. Ten doping wyrwał mnie z wygodnego łóżka. Zrzuciłem z siebie prześcieradło i udałem się pod prysznic. Tak bardzo chciałem coś dziś dla ciebie zrobić, zaskoczyć czymś. Bo pomysł z kwiatami chyba nie był z byt oryginalny. Nie zasługiwałaś na beznadziejny bukiet kwiatów, który po chwili i tak by usechł zazdroszcząc ci piękna. Zakręciłem kran odcinając dostęp wody. Małe krople spływały z moich włosów i ciała. „Najlepsze pomysły przychodzą pod prysznicem” mawiał Harry. To była prawda… I dlatego żarówka zapaliła mi się w głowie. Ubolewałem tylko nad tym, że nie będę mógł Cię w tym dniu zobaczyć. Nie będę mógł usłyszeć Twojego śmiechu, poczuć Twojej skóry pod moimi palcami… Ale było warto. Dziś to wiem. Szczęściem jest mieć takich przyjaciół, jakimi mnie obdarzono. Każda najdrobniejsza sprawa została dopięta na ostatni guzik w nieznanym nam mieście. Nerwowe sprawdzanie telefonu było w tym dniu wielorazową czynnością, którą wykonywałem. Łudziłem się, że zastanę tam jakąś wiadomość od Ciebie. Ale nic takiego tam na mnie nie czekało. Wmawiałem sobie, że spędzasz dzień z rodzicami, że nie masz czasu, ale o mnie myślisz. Wkrótce potem wszystko się wyjaśniło…

~*~

Matko, jak ja uwielbiam pisać dla Was tego bloga *.* szkoda tylko, że tak rzadko dodaję rozdziały, ale często zapominam, albo po prostu czekam na komentarze :C
Mam nadzieję, że dzisiejszy rozdział się Wam spodoba C:
Buziakiii!
Natt.

sobota, 1 czerwca 2013

Day 15.


Oprócz lekkiego uszkodzenia kości nic mi nie było. Opierając się Harry'ego opuściłem teren szpitala. Mijaliśmy wielu fanów wsiadając do czarnego Vana. Słychać było oklaski i moje imię zagłuszane gwarem ludzi. Twoi rodzice wynajęli Ci pokój w hotelu „Cairo Mariott Hotel & Omar Khayyam Casino”. Wszyscy byli zgodni, że to tam także się zatrzymamy. Hotel był niesamowity! Jeszcze nigdy takiego nie widziałem. Jedynym mankamentem było to, że twój apartament był piętro wyżej. Odprowadziłaś mnie do drzwi, co nie było na miejscu, bo to ja powinienem pójść z Tobą pod Twoje „mieszkanie”.
-„Masz złamaną rękę i jesteś po wypadku. Bez żadnych zbędnych 'ale', proszę” – jeszcze nigdy nie widziałem Cię tak stanowczej. Z jednej strony było to naprawdę zabawne.
Wziąłem ciepły prysznic, co nie było łatwe z tym wkurzającym gipsem. Przebrałem się w świeże ubrania, wysuszyłem włosy. Jeszcze chwilę postałem przed lustrem, żeby wyglądać idealnie. Przecież wychodziliśmy na spacer, przy Tobie nie wypada być niechlujnym. Wziąłem głęboki wdech i zapukałem w śnieżnobiałe drzwi. Złota klamka przekręciła się, a za chwilę mogłem widzieć Ciebie. Ubrana byłaś w długą, turkusową sukienkę. Do tego zwiewny szal tańczył z każdym powiewem wiatru.
-„Louis, coś się stało?” – śmiesznie uniosłaś brew.
-„Ujrzałem anioła…” – uśmiechnąłem się.
Znowu zobaczyłem, jak marszczysz nosek w niezadowoleniu. To było strasznie słodkie.
-„Nie lubię takich tanich tekstów” – zaśmiałaś się.
Ale jednak to była prawda. Wyglądałaś zjawiskowo, nie mogłem oderwać od Ciebie oczu.
-„Jeśli chodzi ci o dziwną sukienkę, to tutaj panuje taka moda” – zagadnęłaś.
-„Ależ mi o nic nie chodzi…” – ponownie posłałem Ci uśmiech.
Właściwie, to przy Tobie wielki banan ciągle gościł na mojej twarzy. Powolnym krokiem opuściliśmy hotel. Opowiadałaś mi o swoich wakacjach tutaj. Oglądaliśmy każdy znak, sklep, roślinę, pomnik. Byłaś taka beztroska. Okręcałaś się wokół, patrzyłaś w niebo, śmiałaś się. Przy skręcie na ulicę Rajskich Dziewic przystanęłaś. Niepewnie zbliżyłaś się do chodnika prowadzącego w tamtą stronę, lecz chwile potem z rezygnacją ruszyłaś ku targowi. Wszędzie było pełno ludzi. Bałem się tylko o to, by nie stracić się z oczu. W kolorowym parku usiedliśmy na krótki odpoczynek przy fontannie. Wszystko w tym zielonym zakątku było idealne. Precyzyjne przycięty żywopłot, dopasowane kolorystycznie kwiaty, które wcześniej widziałem tylko w Twoim domu… Popijając koktajl owocowy kupiony w pobliskiej kawiarni poszliśmy dalej. Wyrwaliśmy się z tego całego tłumu. Trudno i długo dostawaliśmy się na obrzeża miasta, lecz udało nam się. Minęliśmy biedne dzielnice. Serce krajało mi się na widok chudziutkich chłopców grających w piłkę nożną.
-„Zaczekaj tu” – poprosiłem.
Postanowiłem dołączyć do zabawy. Nie byłem pewny, czy mnie znają, ale to była sama przyjemność. Siedziałaś na ławeczce, z której odchodziły różne kolory farb. Po skończonym meczu zostawiłem chłopcom parę funtów na jakieś słodycze. Pamiętam, jak tłumaczyłaś im, że mają iść rozmienić je w kantorze. Gdy już odbiegli od nas widziałem, jak wielka łza spływa ci po policzku, a broda trzęsie się. Złapałem Twoje spojrzenie. Twoje błękitne oczy, zamglone były warstwą łez. Wtuliłaś się w moją pierś i cicho łkałaś. Nie wiedziałem, co mogę z tym zrobić.
-„Proszę, nie płacz…” – szepnąłem w Twoje włosy.
W milczeniu ruszyliśmy w kierunku zachodzącego słońca. W oddali widać było Nil. Szedłem myśląc, czy naprawdę to dobry moment. Nie było lepszej okazji. Szłaś po mojej lewej stronie. Lekko zacząłem wysuwać swoją zdrową rękę w Twoją stronę. Gdy dotknąłem Twojej ciepłej, delikatnej dłoni lekko musnąłem ją opuszkami swojej, zanim złączyłem je w całość. Splotłem nasze palce, nie wiedząc, jak zareagujesz. Nasze spojrzenia ponownie się spotkały. Pewniej złączyłaś nasze dłonie tak idealnie do siebie pasujące. Lekki uśmiech przemknął przez Twoją twarz. Potem utkwiliśmy w miejscu spoglądając na zachodzące słońce. „To był idealny moment Lou…” pochwaliłem się. Byłem szczęśliwy wiedząc, że mogłem tam stać i czując Twą drobną dłoń w swojej.

~*~

I oto kolejny post c: Przepraszam, że czekaliście, ale daaaawno nie byłam na komputerze, bo dostałam laptopa, a to właśnie na kompie mam zapisane wszystkie rozdziały. Liczę na Wasze opinię i na to, że spodobał Wam się rozdział c:
Buziakiii!
Natt.

piątek, 10 maja 2013

Day 14.


Nie przyszłaś… Od razu na myśl przyszedł mi Paul. „To na pewno jego sprawka” denerwowałem się. On na pewno maczał w tym palce. Od rana byłem wściekły. Chłopcy to zauważyli, bo zaczęli pytać.
-„Gdzie jest Kamelia?” – odezwałem się, po chwili milczenia.
Posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia. Domyślałem się, że to nie było przypadkowe. Słowa, które się ze mnie wydobyły nie powinny teraz ujrzeć światła dziennego. Przynajmniej nie w tym pamiętniku. Zanim Liam zaczął swój monolog wszyscy odkaszlnęli. Sądzę, że nie wiedzieli, co wtedy mi powiedzieć…
-„No wiesz…” – zaczął.
Jeśli oczekiwali mojej odpowiedzi po tym, co mi powiedzieli, to szczerze ich zawiodłem. Mimo gipsu na jednej ręce, który pokrywał ją od nadgarstka do ramienia zerwałem się z łóżka. Zignorowałem ból w biodrze i odrywałem od siebie wszystkie kable.
-„Zostawcie mnie do cholery!!!” – warknąłem, przekrzykując panikę chłopaków.
Muszę przyznać, że to podziałało. Zamknęli się, ku mojej uciesze. Powolnym krokiem, człapiąc po najczystszej, jaką w życiu widziałem posadzce dążyłem do Ciebie. Śmieszył mnie odgłos wydawany przez moje kapcie. Jak to Liam, strasznie się martwił. Asekurował mnie w każdej sekundzie mojej wędrówki. Tak jak zapamiętałem z Twoich wskazówek, sala 117. Otworzyłem drzwi. Ten widok nie należał do najlepszych. Ciebie tam nie było.
-„Lou, to właśnie próbowałem ci wytłumaczyć” – westchnął przyjaciel.
-„Jak mi nie powiesz, gdzie dokładnie ona jest, przysięgam, zabiję cię!” – zagroziłem.
Sam nie wiem, kiedy stałem się taki agresywny. Żeby powiedzieć coś takiego Liam’owi? Ale to wszystko dlatego, że bałem się… O Ciebie.
-„Paul kazał przewieźć ją do innego szpitala…”
-„Gdzie?! Do jakiego szpitala?!” – panikowałem.
-„W Meksyku…”
Nie wiedziałem, co zrobić. Usiąść i płakać, czy śmiać się z tej przeklętej bezradności?
-„Już wyjechała?”
-„Nie… Dopiero niedawno wywieźli ją na lotnisko.”
Zarwałem się z pod ściany, po której chwile temu się osunąłem.
-„Zawieź mnie tam” – zarządziłem.
Ku mojemu zdziwieniu chwilę potem siedziałem w dużym samochodzie terenowym. Zajmowałem całe siedzenie. Harry siedział z przodu na miejscu pasażera, a Liam prowadząc auto dyrygował pozostałym chłopakom przez telefon. Zatłoczona hala. Mnóstwo ludzi czeka na swój lot. Są bezbarwni, szarzy. Nie mają znaczenia. Szukałem tylko Ciebie. Usłyszałem głos Zayn’a w głośniku.
-„Kamelia, jeśli jeszcze tu jesteś, Louis przyjechał! Proszę, zatrzymaj się!!!”
Wszyscy szeptali, a ze mnie wydobył się krzyk. Musiałem Cię znaleźć. Czekałem, czekałem i czekałem. Niall zdążył się dowiedzieć, do którego wejścia skierowali się pasażerowie Twojego lotu. Pusto, nikogo już nie było. Drugi raz tego dnia osunąłem się po ścianie. „Wszystko przepadło” pomyślałem.
-„Louis…” – ten głos rozpoznał bym na końcu świata.
Stałaś nade mną ze swoją słodką żółciutką walizeczką. Nie dowierzając, że to Ty powoli wstałem.
-„Nie zostawiaj mnie już” – szepnąłem unosząc Cię lekko w uścisku.

~*~

Przepraszam za miesiąc zwłoki :c W sumie mogłam dodać wcześniej... Już nigdy to się nie powtórzy 'I promise, I swear' c': Mam nadzieję, że mimo krótkiego rozdziału, spodoba Wam się on c:

poniedziałek, 25 marca 2013

Day 13.


Kolejny dzień spędzany w okropnie nudnym pomieszczeniu i surowym wyglądzie. Chłopcy zostawili nas na parę chwil, za moją prośbą. Wciąż nie mogłem się ruszać, lecz Ty mnie odwiedziłaś. Tym razem Twoja piżama nie była w kratkę, tylko w słodkie pieski i kości. Zaśmiałem się, co przyczyniło się do Twojej naburmuszonej miny.
-„Słodko wyglądasz” – drażniłem Cię.
-„Mogę iść, jak tak cię to śmieszy” – zmarszczyłaś nosek w niezadowoleniu.
-„Żartuję, siadaj” – zrobiłem Ci miejsce obok siebie.
Powoli ułożyłaś się obok mnie. Mimo, że jedną rękę miałem niesprawną, to drugą przysunąłem Cię do siebie. Chciałem, żebyś na zawsze została w moich ramionach. Przytuliłem Cię mocno, bojąc się, że odejdziesz. Nie spodziewałem się, że tak szybko to nastąpi. Minęło sporo czasu. Nie pamiętam nawet o czym rozmawialiśmy. Ważna była dla mnie jedynie Twoja obecność. Niestety te błogie chwile bezczelnie przerwał nam Paul i lekarz.
-„Louis, musimy porozmawiać…”
Wiedziałem, że źle się to zapowiada. Przytuliłem Cię ostatni raz, zanim wyszłaś i do pokoju wkroczyli także chłopaki.
-„Słuchaj, musimy wracać do Londynu” – odezwał się Paul.
Od początku było wiadome, że będę się denerwował. Nie zamieszczę tu niektórych słów, które wypowiedziałem podczas naszej dyskusji.
-„Nie zostawię jej tu!” – sprzeciwiałem się.
Paul’a nie bardzo obchodziło moje zdanie. On już postanowił za mnie. „Postawię na swoim!” obiecałem sobie.
-„Louis, ona jest chora na białaczkę, rozumiesz?! Ty jej już nie pomożesz! Żyj własnym życiem! Nie możesz na nią zważać! Jesteś gwiazdą!!!” – krzyczał.
Coś we mnie pękło. Wylał się ze mnie potok słów i przekleństw. „Jak on mógł tak powiedzieć?!” wrzałem ze złości. Pod koniec nawet uroniłem łzy. To przez tą bezsilność! Przez to, że nie mogę z tym nic zrobić. Dopiąłem jednak swego, przy okazji urażając przy tym menagera. Odgłos kroków doszedł do mnie z korytarza. Były ciężkie, takie szybkie i nerwowe. Ciemne włosy zawirowały w powietrzu i po chwili już ich nie było. Nie było już tam Ciebie. Walnąłem się z otwartej ręki w czoło. Jak mogłem być takim idiotą i pozwolić Ci usłyszeć choć jedno z słów Paul'a?! Łzy rzewniej spływały po moich policzkach. Skrzywdziłem Cię przez swoją nieuwagę. Mimo Twojej choroby nie miałem zamiaru dopuszczać do siebie myśli, że mógłbym zrobić coś, co by starło z Twojej twarzy ten piękny uśmiech. A jednak pozwoliłem na to właśnie w tamtej chwili.
-„Wyjdź…” – wydusiłem z siebie opadając na świeżo strzepaną poduszkę.
-„Louis, jesteś związany umową!” – warczał menager.
Straciłby całą masę gotówki przez moje zachowanie. Nie miałem zamiaru nieczego poprawiać. Nie tym razem…
-„Wyjdź!!!” – ryknąłem.
Wszyscy spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. Oszołomiony Liam usiadł na pobliskim krześle. Policzki Paul’a płonęły ze złości. Jego palce przybrały postać pięści. Zaciskał je tak mocno, że aż posiniały. Oczy przeszły mu krwią. Był odrażający. Sztywno odwrócił się na pięcie i wyszedł trzaskając za sobą drzwiami. Zamknąłem oczy. To musiał być sen. Nie wierzyłem.
-„Powiedz jej, żeby wróciła” – zwróciłem się do lokowanego przyjaciela – „Proszę…”

~*~

Przepraszam... Starałam się, żeby był dłuższy, ale jakoś akcja rozwinie się dalej. Nie mogłam do tego nic wymyślić. Mam nadzieję, że Was zadowoliłam c:
Buziakiii!
Natt.


poniedziałek, 25 lutego 2013

Day 12.


Obudziłem się. Nie wiem nawet, która to mogła być godzina. Na swojej dłoni czułem delikatny powiew powietrza. Z trudem uniosłem zaspane powieki. Źrenice rozszerzyły się od razu, gdy obok siebie ujrzałem śpiącą osóbkę. Nie była ona nikim innym, jak Tobą… Uśmiechnąłem się na te uroczy widok. Przechyliłem głowę. Przede mną ukazała się burza gęstych loków. „Harry…” pomyślałem. Usłyszałem ciche chrapanie. Dochodziło z kąta. Na krześle leżał rozwalony Niall. Próbowałem być cicho, gdy zobaczyłem, że strużka śliny płynie mu po brodzie. „Ah ten Horan…” śmiałem się w myślach. Bardziej wyostrzyłem wzrok. Na łóżku obok kimał Zayn. Mimo snu, fryzurę nadal miał nienaruszoną. „Jak on to robi?!” główkowałem, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Brakowało jeszcze kogoś… Ah tak! „Nasz Daddy!” przypomniałem sobie. Rozglądałem się, ale nigdzie go nie było. Po chwili zawitał w sali z plastykowym kubkiem. Uśmiechnąłem się lekko, gdy na mnie spojrzał.
-„Obudził się!!!” – krzyknął, czym wszystkich obudził.
Byłem na niego zły, że przerwał Ci sen. Uważnie Cię wtedy zlustrowałem. Miałaś na sobie… piżamę! Rękę, którą mnie trzymałaś miałaś przekłutą kroplówką. „Więc umieścili nas w jednym szpitalu” ucieszyłem się wiedząc, że nie muszę tracić czasu na poszukiwania. Tego dnia milion razy odwiedzili mnie lekarze. Badania ciągnęły się w nieskończoność… Byłem już tym znudzony, bo wolałem ten czas spędzić z Tobą, Kamelio. Wierzyłem jednak, że będziemy to mogli nadrabiać do końca życia. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę z Tobą na tak krótko. Widziałem jak zmieniasz pozycję. Nadal czułem ciepło drobnej dłoni na swojej skórze spragnionej Twojego dotyku. Światło padające w Twoje oczy rozpraszało się tworząc piękny pryzmat. Szkoda, że Tylka ja mogłem to zauważyć. Mocniej ścisnąłem Twoją rękę. Siły opuściły moje ramiona i nogi. A miałem wielka ochotę przytulić Cię i trzymać blisko siebie. Jak najdłużej się da. Chłopcy wyszli dając nam chwilę samotności. Cisza wypełniała całe pomieszczenie. Ale nie było to niezręczne. Z jak największą pewnością mogłem powiedzieć, że to milczenie jeszcze bardziej scalało nas ze sobą. I wtedy tak bardzo zapragnąłem powiedzieć Ci, jak mi na Tobie zależy. Nie spuszczaliśmy z siebie wzroku będąc nieruchomi. Jak rzeźba dwojga młodych kochanków. Zatrzymałem swoje przemyślenia dla siebie widząc Twoje speszone spojrzenie omiatające każdy zakamarek pokoju, ale omijające mnie. Poczułem bolesne ukłucie w sercu, jak uwolniłaś się z mojego uścisku.
-„Jak się czujesz, Louis?” – odezwałaś się po chwili.
-„Przy Tobie jak zwykle wspaniale” – odpowiedziałem modląc się, żebyś źle tego nie odebrała.
Ujrzałem Twój uśmiech i odetchnąłem z ulgą. Poczułem Twoją dłoń na swoim policzku, a potem nieprzyjemny chłód, gdy ją odsunęłaś.
-„Do zobaczenia..” – usłyszałem.
Widziałem zamykające się drzwi. Zostałem sam.

~*~

Miał być krótszy, ale dopisałam jeszcze fragment c: Mam nadzieję, że Wam się spodoba? Zapraszam do komentowania, serio xd.
Buziakiii!
Natt.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Day 11.


Znów to białe światło. Nie mogłem się poruszyć. Nawet nad palcami nie miałem kontroli. Ciągle to światło! Miałem już dość. Nagle błysk zaczął blednąć, powoli zanikać. Usłyszałem przyjazne głosy. Mówiły do mnie niezrozumiałe słowa. Wydałem cichy jęk. Przynajmniej tak mi się wydawało… „Błagam, zabierzcie to!” myślałem. Znowu się pojawiło! To światło! Nie miałem już sił, to było zbyt wyczerpujące. Podążałem drogą do bramy. Trzymałem za rękę Ciebie, Kamelio… Myślałem, że to nasz koniec i razem idziemy do niebios. Nie mogłem się z tym jednak pogodzić, przecież ty miałaś żyć! Dotarliśmy do złotych krat. Na zakończeniach znajdowały się głowy i skrzydła aniołów. Były na wzór tego, który stał przy furtce.
-„Czy ja umarłem?” – wydusiłem z siebie.
-„Nie…” – odpowiedział łagodnie –„To jeszcze nie wasz czas…”
Białe światło zniknęło całkowicie. Wszystko mnie bolało. To nieprzyjemne uczucie pustki nie będąc przy Tobie. Odzyskałem czucie w palcach, przynajmniej tak myślałem. Podniosłe głosy docierały do moich uszu. Poplątana komedia radosnych krzyków przerodzona z dramatu jaki się rozegrał. W końcu coś zrozumiałem.
-„Czy on się już obudził?” – usłyszałem.
Od razu poczułem, jak serce przyspiesza, próbuje wyrwać się z mojej piersi. To był Twój głos, ukochana. Pamiętam to, jakby to było dziś. Cudowne mrowienie w palcach, gdy objęłaś je swoją drobną rączką. Stado przysłowiowych motyli dających mi znać o Twojej obecności. Na razie mogłem spoglądać przez pryzmat na scenę rozgrywającą się przy mnie. Nie mogłem jednak unieść ciężkich powiek… „Tylko dlaczego?!” zastanawiałem się.

~*~

Oto i nowy dzień... Niezbyt długi, ale zawsze coś c: Informacja dla Was! Nowy blog, mam nadzieję, że się spodoba c:
Buziakiii!
Natt.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Day 10.


Patrzyłem na białe chmurki otaczające samolot. Już niedługo, najdroższa miałem być przy Tobie. Rozciągająca się biel wzdłuż i wszerz przypominała mi tylko o Tobie, leżącej w śnieżnej pościeli. Obraz niewinnej istotki przewijał mi się przez myśli na wewnętrznym pokazie slajdów. Nawiedzał mnie w nocy, gdy nie mogłem spać oraz podczas najpiękniejszych snów, jakie kiedykolwiek miałem. Byłaś w nich Ty. Taka radosna i szczęśliwa pośród różnokolorowych kwiatów. Śmiejąca się dziewczyna, która była moja. Właśnie, moja… Chciałem, żeby tak było. Chciałem zasypiać przy Tobie, i budzić się oglądając słoneczne promienie okalające Twoją twarz. Z moich marzeń wytrąciło mnie szarpnięcie. Ręka, którą podtrzymywałem moją wiecznie zadumaną głowę osunęła się, przez co uderzyłem czołem w pobliski fotel. Zastanawiałem się, co się dzieje? Cały samolot trząsł się niemiłosiernie. Aż miałem ochotę zwrócić śniadanie.
-„Co się dzieje?!” – z przerażeniem zatrzymałem oszołomioną stewardessę.
Widziałem tylko wielki obłęd w jej oczach. Wyrwała się i pobiegła do kabiny pilota. Niesamowity huk ogłuszył wszystkich pasażerów. Nawet „uspokajające” wołanie stewardess nic nie dawało. Zacząłem wbijać się w fotel. A potem… Potem pamiętam tylko białe światło.

~*~

Taki tam rozdział w prezencie dla @ComeToPoland1D :) STO LAT xX. Błagam komentujcie to :o
Buziakiii!
Natt.