poniedziałek, 31 grudnia 2012

Day 9.


Poprzedniego dnie siedziałem jak na szpilkach. Nie odbierałaś, żadnych informacji o Tobie. Cały czas myślałem o tym uczuciu, które nas połączyło. Chyba… Bo wiem, że u mnie ono działało i działa. I to na wysokich obrotach. I się nie wypali, nigdy w życiu. Paul pozwolił nam już wychodzić z domu. Popędziłem do szpitala, by ujrzeć Cię jak najprędzej. Kroczyłem tym samym korytarzem któryś raz z kolei, kiedy nagle przystanąłem. Z pokoju, w którym ostatnio złożyłem Ci wizytę pielęgniarki wywoziły łóżko. Białe prześcieradło ułożone na całym ciele. Przykryta twarz, brzuch, nogi. Z pod materiału zwisała bezwładnie blada dłoń. Rzuciłem się biegiem w stronę kobiet i zdarłem bawełniane prześcieradło. Cofnąłem się, zatrzymując odruch wymiotny jednocześnie oddychając z ulgą. To nie byłaś Ty… Od razu zapytałem przestraszone kobiety o Ciebie.
-„Przepraszam, a pan z rodziny?” – podniosły nieregularne brwi.
-„Przyjaciel. Bliski!” – palnąłem.
Spojrzały na siebie, a potem znów na mnie.
„-Ale ona wyjechała…” – ze zdziwieniem odparła jedna z nich.
-„Czyli mam rozumieć, że jest już w domu?” – nie rozumiałem.
-„Nie” – odpowiedziała – „Dziś przewieziono ją do innego szpitala, na prośbę jej rodziców” – dodała.
-„A mogę wiedzieć, gdzie dokładnie?” – dopytywałem.
-„Jest pan jej bliskim przyjacielem, powinien pan wiedzieć…” – ironiczny uśmieszek ozdobił jej twarz.
-„Błagam panią o odpowiedź!” – nalegałem.
-„Proszę pana, ja tu pracuję!” – żachnęła.
-„Jeśli mi pani powie, więcej mnie tu nie zobaczycie” – nie dawałem za wygraną.
-„Kair, proszę pana, Kair…” – odpowiedziała zniecierpliwiona poprawiając zdarte przeze mnie prześcieradło.
„Kair?! Jak to możliwie?” pytałem. Wreszcie przypomniałem sobie, że pochodzisz z Egiptu. Wybiegłem zdruzgotany ze szpitala. Nie wiedziałem, jak Cię znaleźć. Przecież Kair ma kilka milionów mieszkańców i kilkaset szpitali! Zadzwoniłem do menagera. Nie popierał mojej decyzji. Nie miałem innego wyjścia, chciałem być przy Tobie.

~*~

No no! Postaraliście się z komentarzami :o Wstawiam dziś, bo mam karę do 14 stycznia i nie będę mogła wchodzić na kompa. Widzieliście nowy wystrój bloga? I jak? ;> Mam nadzieję, że ładnie :) Jest też nowa zakładka "Imagine's". Zajrzyjcie :)
Buziakiii!
Natt.

niedziela, 2 grudnia 2012

Day 8.


Dumnym krokiem ruszyłem ku wyjściowym drzwiom. Byłem zadowolony, że uporałem się z zerwaniem i mogłem być już cały Twój. Wtedy nie wiedziałem jednak, że na tak krótko… Przekręciłem gałkę i pchnąłem drzwi. Oślepił mnie blask fleszy i ogłuszył hałaśliwy krzyk dziennikarzy. Z pośpiechem schowałem się z powrotem w bezpiecznym wnętrzu domu.
-„Co to było?!” – niepokoił się Liam.
Jak zwykle panikował. Tak naprawdę to jednak ja też przeraziłem się ilością ludzi przed naszą bramą. Liczyli może tyle, co fanki na naszych koncertach! Było ich zatrzęsienie. Nie miałem pomysłu na wydostanie się z mieszkania i dotarcie do Ciebie… Liam nerwowo chodził wokół salonu.
-„Dzwonię do Paul’a, włączcie wiadomości!” – rozkazał.
Na nasze, albo raczej moje nieszczęście pełno było reportaży o zerwaniu moim i Eleanor. „To przecież nie sprawa światowa!” denerwowałem się przełączając na coraz to inny kanał. To było jedyne wyjście, żeby być z Tobą. Nawet nie zastanawiałbym się, gdyby miało stać się to po raz drugi, bo  byłoby warto. Dziwiło mnie jednak to, że od zaledwie wczoraj dowiedział się o tym cały wszechświat! No tak… Twitter zdziała cuda.
-„Muszę się dostać do Kamelii!” – syknąłem do ekranu laptopa, na którym wyświetlała się strona główna Twitter’a.
Liam momentalnie stanął w miejscu. Niall przestał rzuć Donaty. Zayn odsunął lusterko na bok, a Harry zrobił się momentalnie poważny. Zapanowała totalna cisza przerywana tykaniem zegara.
-„A więc tak ona ma na imię…” – uśmiechnął się zgryźliwie Zayn.
-„Tak i nic ci do tego!” – warknąłem.
Podniósł ręce w geście kapitulacji. Chłopcy przenosili po sobie wzrok i nagle rzucili się na mnie z gratulacjami. Byłem szczęśliwy mając takich przyjaciół. Nie skarcili mnie za Eleanor, po prostu cieszyli się moim szczęściem. To była jedna z rzeczy, które w nich cenię. Po kilku następnych minutach śmiechu i krzyków w drzwiach stanął rozwścieczony Paul. Wszyscy spoważnieliśmy i usiedliśmy wyprostowani na sofie.
-„Czyście zgłupieli?! Co to za afera?! Louis!” – przeniósł wzrok na mnie – „Wytłumacz mi to proszę, bo zaraz nie wytrzymam!” – próbował się opanować.
Wziąłem głęboki wdech. Nie wiedziałem, co mam teraz robić. Chłopcy pokazali mi, że trzymają kciuki. Zacząłem mój monolog:
-„Zerwałem z Eleanor” – zamknąłem oczy myśląc, że zaraz ktoś mnie uderzy.
Paul siedział na stoliku do kawy jak słup soli. Nie wiedział, o co chodzi.
-„I?!” – dopytywał.
-„To wszystko” – wyjąkałem.
-„To jakiś nie śmieszny żart!” – wydusił – „Idę to załatwić, siedźcie w domu.”
-„Ale ja muszę wyjść!” – wyrwałem się.
-„A gdzie to pan chce iść?” – zaplótł ręce na piersi.
Zacząłem pleść jakieś nieskładne zdania. Nikt nic nie rozumiał, nawet ja. Paul westchnął i posadził mnie z powrotem na miękkiej sofie.
„Siedź jak masz gdzie!” – odezwał się – „Nigdzie nie wychodzicie, zrozumiano?!” – zwrócił się do nas.
Pokiwaliśmy głowami. Potem tylko trzask zamykanych drzwi i cisza. Wyjąłem telefon i znów próbowałem się do Ciebie dodzwonić. Powitał mnie jednak dźwięk poczty głosowej.


~*~

Czy to opowiadanie jest aż tak złe? Wchodzi masa ludzi, ale nie komentujecie. A nie powiem, że nie zależy mi na tym. Postanowiłam, że następny Dzien będzie po nowym roku.
Natt.