poniedziałek, 25 marca 2013

Day 13.


Kolejny dzień spędzany w okropnie nudnym pomieszczeniu i surowym wyglądzie. Chłopcy zostawili nas na parę chwil, za moją prośbą. Wciąż nie mogłem się ruszać, lecz Ty mnie odwiedziłaś. Tym razem Twoja piżama nie była w kratkę, tylko w słodkie pieski i kości. Zaśmiałem się, co przyczyniło się do Twojej naburmuszonej miny.
-„Słodko wyglądasz” – drażniłem Cię.
-„Mogę iść, jak tak cię to śmieszy” – zmarszczyłaś nosek w niezadowoleniu.
-„Żartuję, siadaj” – zrobiłem Ci miejsce obok siebie.
Powoli ułożyłaś się obok mnie. Mimo, że jedną rękę miałem niesprawną, to drugą przysunąłem Cię do siebie. Chciałem, żebyś na zawsze została w moich ramionach. Przytuliłem Cię mocno, bojąc się, że odejdziesz. Nie spodziewałem się, że tak szybko to nastąpi. Minęło sporo czasu. Nie pamiętam nawet o czym rozmawialiśmy. Ważna była dla mnie jedynie Twoja obecność. Niestety te błogie chwile bezczelnie przerwał nam Paul i lekarz.
-„Louis, musimy porozmawiać…”
Wiedziałem, że źle się to zapowiada. Przytuliłem Cię ostatni raz, zanim wyszłaś i do pokoju wkroczyli także chłopaki.
-„Słuchaj, musimy wracać do Londynu” – odezwał się Paul.
Od początku było wiadome, że będę się denerwował. Nie zamieszczę tu niektórych słów, które wypowiedziałem podczas naszej dyskusji.
-„Nie zostawię jej tu!” – sprzeciwiałem się.
Paul’a nie bardzo obchodziło moje zdanie. On już postanowił za mnie. „Postawię na swoim!” obiecałem sobie.
-„Louis, ona jest chora na białaczkę, rozumiesz?! Ty jej już nie pomożesz! Żyj własnym życiem! Nie możesz na nią zważać! Jesteś gwiazdą!!!” – krzyczał.
Coś we mnie pękło. Wylał się ze mnie potok słów i przekleństw. „Jak on mógł tak powiedzieć?!” wrzałem ze złości. Pod koniec nawet uroniłem łzy. To przez tą bezsilność! Przez to, że nie mogę z tym nic zrobić. Dopiąłem jednak swego, przy okazji urażając przy tym menagera. Odgłos kroków doszedł do mnie z korytarza. Były ciężkie, takie szybkie i nerwowe. Ciemne włosy zawirowały w powietrzu i po chwili już ich nie było. Nie było już tam Ciebie. Walnąłem się z otwartej ręki w czoło. Jak mogłem być takim idiotą i pozwolić Ci usłyszeć choć jedno z słów Paul'a?! Łzy rzewniej spływały po moich policzkach. Skrzywdziłem Cię przez swoją nieuwagę. Mimo Twojej choroby nie miałem zamiaru dopuszczać do siebie myśli, że mógłbym zrobić coś, co by starło z Twojej twarzy ten piękny uśmiech. A jednak pozwoliłem na to właśnie w tamtej chwili.
-„Wyjdź…” – wydusiłem z siebie opadając na świeżo strzepaną poduszkę.
-„Louis, jesteś związany umową!” – warczał menager.
Straciłby całą masę gotówki przez moje zachowanie. Nie miałem zamiaru nieczego poprawiać. Nie tym razem…
-„Wyjdź!!!” – ryknąłem.
Wszyscy spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. Oszołomiony Liam usiadł na pobliskim krześle. Policzki Paul’a płonęły ze złości. Jego palce przybrały postać pięści. Zaciskał je tak mocno, że aż posiniały. Oczy przeszły mu krwią. Był odrażający. Sztywno odwrócił się na pięcie i wyszedł trzaskając za sobą drzwiami. Zamknąłem oczy. To musiał być sen. Nie wierzyłem.
-„Powiedz jej, żeby wróciła” – zwróciłem się do lokowanego przyjaciela – „Proszę…”

~*~

Przepraszam... Starałam się, żeby był dłuższy, ale jakoś akcja rozwinie się dalej. Nie mogłam do tego nic wymyślić. Mam nadzieję, że Was zadowoliłam c:
Buziakiii!
Natt.