sobota, 3 listopada 2012

Day 6.


Na wstępie mam prośbę. Jeśli chcecie dać mi jakieś rady lub zaproponować jakąś scenę, to zostawiajcie w komentarzu swój twitter'owy nick :)

~*~

Wszystko zaczynało się tak samo, jak w ciągu poprzednich dni. Czas mijał powoli. Miałem ochotę krzyczeć z tej bezsilności. Nic nie było w stanie sprowadzić Cię do mnie. Żadne modlitwy, błagania i łzy nie skłoniły Boga, żeby przywrócił mi Ciebie. Postanowiłem zasięgnąć po ostateczne środki… Na laptopie wyciąłem Cię ze zdjęcia z Danielle. Wgrałem Twoją promienną twarzyczkę na Twitter’a. Nie zastanawiałem się ani chwili. Nawet myśli o Eleanor nie mogły mnie powstrzymać.
„Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…” napisałem.
Cały dzień przesiedziałem z laptopem na kolanach. Już po chwili były tysiące odpowiedzi. Co one mi jednak dały? Zwykle prosili o follow albo autograf. Nie myślałem o tym. Zależało mi tylko na tym, by znów Cię ujrzeć, choć na chwilę. Przeglądałem wszystkie informacje. Jedna szczególnie przykuła moją uwagę.
„Czy to ona?” – napisała pewna dziewczyna.
Otworzyłem zdjęcie, które było zamieszczone w tweet’cie. Wśród białej pościeli i ponurych ścian znajdowała się osóbka. Karnacja jaką miałaś jeszcze kilka dni temu zmieniła się, pobladłaś. Oczy miałaś zamknięte. Wyglądałaś na taką spokojną… Dłoń trzymałaś przy twarzy. Ujrzałem na niej… Kroplówkę? „O nie! Co Ci się stało?!” panikowałem. Najchętniej objąłbym Twoje drobne ciało i ochronił przed całym światem. Napisałem w wiadomościach prywatnych do dziewczyny, która wysłała mi ta fotografię.
-„Czy ona jest w szpitalu?!”
-„Tak… St. Thomas Hospital”
-„Dziękuję!”
Od razu do niego popędziłem. Nie mogłem uwierzyć, że znajdujesz się w szpitalu. To nie możliwe… Miałem najczarniejsze myśli! Na razie mogłem tylko przypuszczać, co mogło Ci się stać. Pędziłem jak oszalały. Przejechałem 2 razy na czerwonym świetle, by być przy Tobie. Wpadłem przez szklane drzwi i popędziłem do recepcji.
-„Kamelia. Kamelia Lowrance.” – powtórzyłem.
-„Pan z rodziny?” – zapytała sucho.
-„Przyjaciel.”
-„Oddział leukemii, 3 piętro, pokój 412 – odpowiedziała nadal szorstko i nieprzyjemnie.”
Zaraz, zaraz! Leukemia?! To przecież białaczka… Nie, to nie mogła być prawda… Przeskakiwałem po 3 stopnie naraz. To nie mogło się tak skończyć, musiałem to wyjaśnić. Przecież nie mogłaś umrzeć… Szybko odnalazłem pokój.
-„Co pan tu robi?!” – spytała pielęgniarka.
-„Przyszedłem w odwiedziny” – odparłem.
-„Proszę za mną…”
-„Chyba pani żartuje, nigdzie się nie ruszam!”
-„Zawołam ochronę, jeżeli nie nałoży pan fartucha i ochraniaczy na obuwie!”
-„No chyba, że tak…”
Robiłem szybko w wielkim pośpiechu. 3 razy rozdarłem ochraniacze. Zniecierpliwiona pielęgniarka przysłała praktykantkę.
-„Przyszedł pan…”
-„Przepraszam, czy my się znamy?” – podniosłem brew.
-„To ja wysłałam panu zdjęcie.”
I wszystko było jasne! Wziąłem ją w objęcia. Byłem jej niesamowicie wdzięczny. Zaśmiała się i powiedziała:
-„Niech pan już do niej idzie!” – uśmiechnęła się.
-„Mów mi Louis!” – krzyknąłem biegnąc do Ciebie.
Zatrzymałem się w progu. Byłaś odwrócona do okna. Po cichu wszedłem do sali. Ponownie wyczułem esencję hibiskusa. Zająłem wolne krzesło znajdujące się najbliżej łóżka. Położyłem rękę na Twoim ramieniu. Nie odwróciłaś się, nie drgnęłaś. Po prostu się nie ruszałaś. Nachyliłem się nad Tobą. Twoje cudowne oczy przysłaniały powieki. Spałaś… Wyglądałaś jak anioł. Niesforne kosmyki opadały na zmęczoną twarzyczkę. Położyłaś się na plecach nadal słodko śniąc. Ręka wystawała Ci poza łóżko. Objąłem ją i uniosłem do ust, by po chwili pocałować twą miękką dłoń. Oddychałaś spokojnie, powoli. Twoja klatka piersiowa miarowo unosiła się i opadała. Gdyby nie ten ruch można by powiedzieć, że nie żyjesz. A tego bym nie przeżył… Z odrętwieniem spojrzałem na igłę przekłuwającą nieskazitelną skórę na nadgarstku.


~*~

Tak jak obiecałam, notka dłuższa. Mam nadzieję, że się cieszycie :) A teraz wracam do czytania "Kamienie na szaniec" po raz drugi!!! :D
Buziakiii!
Natt.

6 komentarzy:

  1. Super!!!!
    Zapraszam na swój:
    http://onedirectioninlove-love-is-not-easy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. musze przyznac, że ten rozdział wyszedł wam super! Jest najlepszy z tych wszystkich <3 nie moge sie doczekac kolejnego c:

    a i wejdziesz do mnie? to nie opowiadanie :) a jesli ci sie spodoba to skomentujesz a moze dodasz sie do obserwatorow? :p http://our-dreams-are-real.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. super ! Ale niech ona nie umrze :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowite. Wspaniale wszystko opisałaś.
    To dopiero 6 z 69 dni, a mnie już chce się płakać :(

    OdpowiedzUsuń