poniedziałek, 19 listopada 2012

Day 7.


Minął tydzień odkąd się poznaliśmy. Nie obudziłaś się poprzedniego dnia, a ja nie miałem serca wyrywać Cię z krainy snów. Dziś znów siedzę przy Twym łożu z nadzieją, że się obudzisz… Usłyszałem kroki. Do sali weszły 2 osoby. Kobieta podobna do Ciebie. Takie same rysy, usta i ciemne, długie włosy. Ciemna opalenizna, droga, subtelna biżuteria i strój, który widziałem w Bollywood’dzkich filmach. Mężczyzna posiadał oczy w Twoim kolorze i mały, lekko zadarty nos. Włosy zaczesane do tyłu. W drogim garniturze obejmował kobietę.
-„Kim jesteś?” – odezwał się mężczyzna.
-„Louis Tomlinson, przyjaciel Kamelii. A państwo pewnie jesteście jej rodzicami?” – odpowiedziałem nieśmiało.
-„Zgadza się.”
-„Cieszę się, że przyszedł ją ktoś odwiedzić” – dodała Twoja mama.
Czułem się trochę zagubiony. Nie wiedziałem, jak się przy nich zachować.
-„To może ja już pójdę…” – stwierdziłem niechętnie.
-„Zostań, my pójdziemy” – głos zabrał Twój tata, gdy lekko się poruszyłaś.
Nie chciałem im przeszkadzać. Wiedziałem przecież, że także martwią się o córkę… Też chcieli z nią przebywać.
-„Kamelia nie wspominała o swojej chorobie” – zwróciłem się do nich, gdy już wychodzili.
Oni spojrzeli się za mnie. Właśnie się obudziłaś… Rodzice posłali Ci współczujący uśmiech i opuścili salę.
-„Louis?” – przetarłaś piąstkami oczy.
Złapałem Cię za rękę w chwili, gdy mój telefon zaczął wibrować. Jedną ręką wyciągnąłem go z kieszeni.
„Gdzie jesteś? Mam chwilę czasu. Może lunch? El :) x”
Zbyłem ją. Wiem, że tak nie można. Bez sensu odwlekam tą sprawę. W końcu będę musiał zmierzyć się z tym zadaniem i powiedzieć Eleanor, że musimy się rozstać. Nie wyobrażam sobie bycia z nią. W planach na przyszłość mam Ciebie, nawet jeśli Twoja choroba mi Cię odbierze. Nie! To się tak nie skończy, nie może! Głaskałem Cię po głowie.
-„To ja… Wszystko dobrze” – lekko uniosłaś kąciki ust.
Chciałem powiedzieć „Będzie dobrze”, ale nie miałem pewności, co do tego.
-„Dlaczego mi nie powiedziałaś?” – mocniej chwyciłaś mnie za rękę.
Nie odpowiedziałaś. Lekko przymknęłaś powieki i wzięłaś głęboki wdech. W końcu przeniosłaś na mnie swój wzrok. Twoje oczy skanowały mnie od stóp do głów. Stanęły na moich ustach. Leniwie uniosły się i natarczywie czytałaś z mych oczu. Nie wiedziałem, czy wypadało. Nie dbałem już o to. Po prostu miałem nadzieję, że mnie nie odepchniesz. Przejechałem opuszkami palców po twoim policzku. Zbliżyłem się do Ciebie. Pamiętam, jak Twój spokojny wzrok wędrował po mojej twarzy. Musnąłem Twoją skroń, gładki rumieniec. Odgarnąłem czarne włosy zawieruszone na Twojej buzi. Słyszałem bicie Twego serca. Takie spokojne, lecz dzikie uderzenia. Chciałem złożyć pocałunek na Twoich słodkich, kuszących wargach. Gdy odległość była minimalna Ty odwróciłaś głowę. Serce mi pękło na milion kawałeczków i jeszcze więcej. Odżyło, gdy usłyszałem te magiczne słowa wydobyte z Twych ust.
-„Gdy stąd wyjdę…”
Nadzieja odżyła. Jednak gdzieś w zakątkach mojego umysłu wciąż wiła się Eleanor. Tym pocałunkiem zdradziłbym ją, przynajmniej ja tak myślę… Wyciągnąłem telefon z kieszeni.
„Spotkajmy się w ‘Sale e Peppe’ za pół godziny”
Musiałem Cię opuścić. Ale myśl, że jeszcze dziś tu wrócę, wolny, do wzięcia sprawiała, że wpadałem w coraz to większą euforię.
-„Kamelio, wrócę za godzinę, obiecuję” – ucałowałem Twój zaróżowiony policzek.
Ostatni raz obejrzałem się, by zapamiętać Twój wyraz twarzy. Wyszedłem ze szpitala. Taksówką, która stała na parkingu dojechałem pod włoską restaurację. Pchnąłem szklane drzwi.
-„Przepraszam, czy składał pan rezerwację?” – zaczepiła mnie niska osóbka przy kontuarze.
-„Nie, ale myślę, że da się coś z tym zrobić” – powiedziałem wyciągając z portfela 2 50-sięcio funtowe banknoty.
-„Proszę za mną!” – cicho klasnął w dłonie, w których znajdowały się pieniądze.
Zaprowadził mnie do stolika wewnątrz sali. W sumie to dobrze, bo jeśli El się zdenerwuje, to nie wszyscy będą oglądali tą akcję.
-„Poproszę butelkę czerwonego wina, rocznik 69” – odezwałem się do kelnerki.
-„Zaraz przyniosę” – na jej twarzy zagościł wymuszony uśmiech.
Moim zdaniem była to rozpuszczona dziewczynka, której rodzice odcięli dopływ do kasy. Myśli, że wszystko się jej należy i mają jej bić pokłony. „Pff…”. Po drugiej lampce alkoholu przybyła Eleanor. Ten jej szeroki uśmiech, który zawsze podziwiałem był niczym w porównaniu do Twojego, najdroższa. Pochyliła się nade mną z zamiarem pocałunku na przywitanie. Odwróciłem jednak głowę w drugą stronę. Nawet nie czekała, aż wstanę i odsunę jej krzesło.
„Dawno cię nie widziałam” – westchnęła.
-„Taa… Wiesz…” – zacząłem niepewnie.
-„O co ci chodziło z tą dziewczyną? Cały Internet huczy od plotek!” – oparła się łokciami o blat stołu.
-„To była Kamelia” – zmarszczyła czoło – „Ja… Chcę Ci coś powiedzieć” – mój wzrok błądził po całej sali.
Bałem się spojrzeć jej w oczy. Bałem się jej reakcji… Wiedziałem jednak, że w imię Twej miłości jestem zdolny do wszystkiego.
-„Posłuchaj El… Dłużej tak nie mogę” – nerwowo bawiłem się palcami – „To się nie uda” – zamarłem na moment.
Te jej oczy. Przepełniał je smutek. Na pewno domyślała się do czego prowadzi ta rozmowa. Tylko dlaczego pozwalała dręczyć mi się tym monologiem?
-„Nie czuję do ciebie tego, co na początku” – wypaliłem – „Zmieniłaś się, ja także… To po prostu nie ma już sensu.”
Siedziała nieruchomo. Ani drgnęła. Nie byłem pewny, czy dotarły do niej moje słowa. „Może powtórzyć jej jeszcze raz?” zastanawiałem się. Błądziła wzrokiem po nakryciu stołu. Widziałem jak trzęsie się jej broda. Nienawidziłem siebie za to, że właśnie skrzywdziłem kobietę, na której kiedyś tak bardzo mi zależało. Nie miałem jednak wyjścia, chciałem być na zawsze już z Tobą…
-„Ach tak…” – wydukała.
Gwałtownie wstała i chwyciła kieliszek napełniony czerwonym napojem. Jednym ruchem wylała zawartość szkła na mnie i z uniesioną głową wyszła z restauracji. Wypuściłem powietrze i patrzyłem jak spływa ze mnie wino. Od razu przybiegła ta kelnerka.
-„Zaraz przyniosę ręcznik” – mruknęła.
-„Proszę tylko o rachunek” – powiedziałem i zacząłem wycierać piekące oczy serwetką.
Tak jak obiecałem zjawiłem się u Ciebie. Nie rozmawialiśmy, bo zdążyłaś zapaść w głęboki sen. Miałem tylko nadzieję, że to żaden koszmar.



~*~

Najpierw powiem Wam, że jest mi przykro, bo ostatni rozdział był dłuższy, a zostało pod nim 5 komentarzy, z czego jeden mój :( Nie ugnę się dopóki pod tym postem nie będzie 10 komentarzy! :D Jest on długi, więc poznajcie moją dobroć haha :D NIE CHCĘ, ŻEBYŚCIE POMYŚLELI, ŻE NIE LUBIĘ EL, BO JĄ UWIELBIAM. POPROSTU W TYM OPOWIADANIU BĘDZIE TROSZECZKĘ INACZEJ :) A teraz sorry, ale idę zapisywać adresy na kartki świąteczne. To szaleństwo wymyśliła moja bestfriend z ławki :') Jeśli chcecie ode mnie kartkę to piszcie na tt: @natt_lipsbloow x
Buziakiii!
Natt.

sobota, 3 listopada 2012

Day 6.


Na wstępie mam prośbę. Jeśli chcecie dać mi jakieś rady lub zaproponować jakąś scenę, to zostawiajcie w komentarzu swój twitter'owy nick :)

~*~

Wszystko zaczynało się tak samo, jak w ciągu poprzednich dni. Czas mijał powoli. Miałem ochotę krzyczeć z tej bezsilności. Nic nie było w stanie sprowadzić Cię do mnie. Żadne modlitwy, błagania i łzy nie skłoniły Boga, żeby przywrócił mi Ciebie. Postanowiłem zasięgnąć po ostateczne środki… Na laptopie wyciąłem Cię ze zdjęcia z Danielle. Wgrałem Twoją promienną twarzyczkę na Twitter’a. Nie zastanawiałem się ani chwili. Nawet myśli o Eleanor nie mogły mnie powstrzymać.
„Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…” napisałem.
Cały dzień przesiedziałem z laptopem na kolanach. Już po chwili były tysiące odpowiedzi. Co one mi jednak dały? Zwykle prosili o follow albo autograf. Nie myślałem o tym. Zależało mi tylko na tym, by znów Cię ujrzeć, choć na chwilę. Przeglądałem wszystkie informacje. Jedna szczególnie przykuła moją uwagę.
„Czy to ona?” – napisała pewna dziewczyna.
Otworzyłem zdjęcie, które było zamieszczone w tweet’cie. Wśród białej pościeli i ponurych ścian znajdowała się osóbka. Karnacja jaką miałaś jeszcze kilka dni temu zmieniła się, pobladłaś. Oczy miałaś zamknięte. Wyglądałaś na taką spokojną… Dłoń trzymałaś przy twarzy. Ujrzałem na niej… Kroplówkę? „O nie! Co Ci się stało?!” panikowałem. Najchętniej objąłbym Twoje drobne ciało i ochronił przed całym światem. Napisałem w wiadomościach prywatnych do dziewczyny, która wysłała mi ta fotografię.
-„Czy ona jest w szpitalu?!”
-„Tak… St. Thomas Hospital”
-„Dziękuję!”
Od razu do niego popędziłem. Nie mogłem uwierzyć, że znajdujesz się w szpitalu. To nie możliwe… Miałem najczarniejsze myśli! Na razie mogłem tylko przypuszczać, co mogło Ci się stać. Pędziłem jak oszalały. Przejechałem 2 razy na czerwonym świetle, by być przy Tobie. Wpadłem przez szklane drzwi i popędziłem do recepcji.
-„Kamelia. Kamelia Lowrance.” – powtórzyłem.
-„Pan z rodziny?” – zapytała sucho.
-„Przyjaciel.”
-„Oddział leukemii, 3 piętro, pokój 412 – odpowiedziała nadal szorstko i nieprzyjemnie.”
Zaraz, zaraz! Leukemia?! To przecież białaczka… Nie, to nie mogła być prawda… Przeskakiwałem po 3 stopnie naraz. To nie mogło się tak skończyć, musiałem to wyjaśnić. Przecież nie mogłaś umrzeć… Szybko odnalazłem pokój.
-„Co pan tu robi?!” – spytała pielęgniarka.
-„Przyszedłem w odwiedziny” – odparłem.
-„Proszę za mną…”
-„Chyba pani żartuje, nigdzie się nie ruszam!”
-„Zawołam ochronę, jeżeli nie nałoży pan fartucha i ochraniaczy na obuwie!”
-„No chyba, że tak…”
Robiłem szybko w wielkim pośpiechu. 3 razy rozdarłem ochraniacze. Zniecierpliwiona pielęgniarka przysłała praktykantkę.
-„Przyszedł pan…”
-„Przepraszam, czy my się znamy?” – podniosłem brew.
-„To ja wysłałam panu zdjęcie.”
I wszystko było jasne! Wziąłem ją w objęcia. Byłem jej niesamowicie wdzięczny. Zaśmiała się i powiedziała:
-„Niech pan już do niej idzie!” – uśmiechnęła się.
-„Mów mi Louis!” – krzyknąłem biegnąc do Ciebie.
Zatrzymałem się w progu. Byłaś odwrócona do okna. Po cichu wszedłem do sali. Ponownie wyczułem esencję hibiskusa. Zająłem wolne krzesło znajdujące się najbliżej łóżka. Położyłem rękę na Twoim ramieniu. Nie odwróciłaś się, nie drgnęłaś. Po prostu się nie ruszałaś. Nachyliłem się nad Tobą. Twoje cudowne oczy przysłaniały powieki. Spałaś… Wyglądałaś jak anioł. Niesforne kosmyki opadały na zmęczoną twarzyczkę. Położyłaś się na plecach nadal słodko śniąc. Ręka wystawała Ci poza łóżko. Objąłem ją i uniosłem do ust, by po chwili pocałować twą miękką dłoń. Oddychałaś spokojnie, powoli. Twoja klatka piersiowa miarowo unosiła się i opadała. Gdyby nie ten ruch można by powiedzieć, że nie żyjesz. A tego bym nie przeżył… Z odrętwieniem spojrzałem na igłę przekłuwającą nieskazitelną skórę na nadgarstku.


~*~

Tak jak obiecałam, notka dłuższa. Mam nadzieję, że się cieszycie :) A teraz wracam do czytania "Kamienie na szaniec" po raz drugi!!! :D
Buziakiii!
Natt.